Magazyn Kreda jest jak Netflix - samo gęste, bez reklam, wciąga i uzależnia a przy tym nie potrzeba do tego prądu! Chociaż abonament jest wskazany żeby niczego nie przegapić 🙂 Każde wydanie jest fenomenalnie przygotowane. Artykuły dają do myślenia - zawsze po przeczytaniu chcę coś zmienić na lepsze w swojej rodzinie i otoczeniu.
Przed każdym następnym wyjazdem Andrzeja obiecywaliśmy sobie, że to już ostatni raz. A potem przychodziła nowa propozycja i mój mąż znowu wyjeżdżał na trzy miesiące, na pół roku, różnie. Po pewnym czasie kupiliśmy własny dom i wyprowadziłam się od rodziców. Chłopcy podrośli, poszli do szkoły, więc ja wróciłam do pracy.
Mój mąż jest marynarzem i przez długi czas nie ma go w domu. Jestem do tego przyzwyczajona, bo jesteśmy razem odkąd mieliśmy po 16 lat, a teraz mamy po 26. Stosunki między moją mamą a mężem są bardzo napięte, bo ona ciągle czepia się wszystkiego, żeby go upokorzyć.
Cześć, mamy podzielcie się proszę Waszymi doświadczeniami, bo już sama nie wiem co myśleć. Mamy syna, 4 msc, ja oczywiście na macierzyńskim, mąż pracuje - wychodzi z domu o 8.00
I udało jej się — opowiada 41-letnia Kinga. Oto historie kobiet, których życie teściowe zamieniają w piekło. Teściowe z piekła rodem. "Chciała uwieść własnego syna". Jedna
Vay Tiền Nhanh Chỉ Cần Cmnd. Marka poznałam pięć lat temu. Pracowaliśmy razem. Spędzaliśmy biurko w biurko kilka, a czasem kilkanaście godzin dziennie. Dużo rozmawialiśmy, świetnie nam się współpracowało. Rozumieliśmy się bez słów. Polubiliśmy się, a z czasem pokochaliśmy. Dziś jesteśmy małżeństwem. I nasze życie byłoby zapewne piękne i szczęśliwe, gdyby nie jeden drobny fakt. Mój mąż ma dziecko z inną kobietą. I bardzo swojego synka kocha… Gdy się poznaliśmy, był kawalerem, ale w związku. Na początku, kiedy nasz romans się dopiero rozwijał, nic o tym nie wiedziałam. Myślałam, że Marek nie zaprasza mnie do siebie, bo krępuje się mało tolerancyjnych rodziców, albo że wynajmuje u kogoś pokój. Zresztą ja dostałam mieszkanie od babci, więc mieliśmy się gdzie schronić z naszą miłością. Kiedy zaś sprawa z Joanną wyszła na jaw, nie wyobrażałam już sobie bez Marka życia. Zwłaszcza że mi się oświadczył… On nie chce z tobą być, zrozum to! Prawdę mówiąc, nie obchodziło mnie, co czuje i myśli tamta kobieta. Nawet gdy okazało się, że jest w ciąży. Nie chciałam wiedzieć, jak wygląda ani kim jest. I pewnie nigdy byśmy się nie spotkały, gdyby któregoś dnia mnie nie odwiedziła. Wpadła tuż po tym, jak wróciłam z pracy, chyba mnie śledziła. Myślałam, że to moja przyjaciółka, więc nawet nie spojrzałam przez wizjer i otworzyłam. A tu proszę – Joanna, „narzeczona Marka”. Tak się przynajmniej przedstawiła. Wśliznęła się do środka, zanim zdołałam ochłonąć i trzasnąć jej drzwiami przed nosem. Najpierw oczy mi chciała wydrapać, wyzywała od dziw**, machała mi przed oczami pierścionkiem zaręczynowym, który rzekomo dostała od Marka. Bałam się, że mi nim twarz podrapie. W pewnej chwili już po policję chciałam dzwonić, taka była agresywna. Ale gdy tylko sięgnęłam po telefon, zmieniła front. Nagle zaczęła płakać, błagać mnie, żebym go jej zostawiła. Bo dziecko musi mieć ojca, bo ona była pierwsza… Wkurzyłam się. Krzyczałam, że ja też mam prawo do szczęścia, że jesteśmy sobie z Markiem przeznaczeni, i że przecież to on wybrał. Mnie, a nie ją, więc powinna się z tym pogodzić. Jednak Joanna nie chciała o tym słyszeć. Zapowiedziała mi, że będzie walczyć. I faktycznie kilka razy jeszcze próbowała nas rozdzielić, ostatecznie jednak złożyła broń. Chyba wreszcie dotarło do niej, że przegrała. Już po tej pierwszej awanturze Marek przeprowadził się do mnie. Ciągle jednak odwiedzał Aśkę. Wpadał do domu, zjadał obiad i jazda do niej. – Czy ty naprawdę musisz bywać tam tak często? – denerwowałam się za każdym razem, a on patrzył na mnie zdumiony. – No co ty, przecież Joanna jest w zaawansowanej ciąży, źle się czuje. Lekarze mówią, że musi dużo odpoczywać, uważać na siebie. To moje dziecko. Nie mogę jej tak zostawić. Gdybym to zrobił, byłbym padalcem, a nie mężczyzną. Chyba to rozumiesz, kochanie? – pytał. – Tak, tak, oczywiście – potakiwałam, jednak w głębi duszy cierpiałam i buntowałam się. Czułam zazdrość i nienawiść do byłej dziewczyny Marka i tego nienarodzonego jeszcze dziecka. Chciałam, żeby zniknęli z naszego życia na zawsze. Kochanie, czy ty nie widzisz, jak cierpię? Którejś nocy zadzwonił telefon. Aśka! Marek odebrał, zamienił z nią trzy słowa, zerwał się na równe nogi i zaczął się ubierać. – Co się tym razem stało? To już nawet w nocy nie możemy mieć chwili spokoju? – naburmuszyłam się. – Joanna zaczęła rodzić! – krzyknął podekscytowany. – A co ty masz do tego? Przecież są z nią rodzice, pomogą jej – zdenerwowałam się. – No, przecież muszę ją odwieźć do szpitala. To moje dziecko wprasza się na świat. W takim momencie muszę być przy niej. Chyba to rozumiesz? – zapytał, wciągając spodnie; pół minuty później już go nie było… Miałam jeszcze nadzieję, że po prostu odwiezie ją i zaraz wróci. Jednak nie, został do końca. Później dowiedziałam się, że nawet pępowinę przeciął. Wrócił po południu. Zmęczony, trochę podchmielony, bo po drodze wstąpił na jednego do baru, ale szczęśliwy. – Wszystko poszło bardzo dobrze! Mam pięknego, zdrowego, silnego syna! Asia dała mu na imię Jasiek! – cieszył się. Gdy mi o tym opowiadał oczy aż mu błyszczały… – To wspaniale – wydusiłam i zamknęłam się w łazience. Nie chciałam, żeby widział moje łzy. Kiedy po chwili położył się spać, rozryczałam się jak bóbr. Płakałam chyba ze trzy godziny. Ze złości i ze strachu. Bałam się, że teraz, kiedy został ojcem, wróci jednak do Aśki. Ona też chyba na to po cichu liczyła. Na szczęście nasza miłość okazała się silniejsza. Marek został przy mnie, wzięliśmy nawet ślub. Mimo to co tydzień jeździł do Jaśka. A kiedy mały trochę podrósł, zaczął przywozić go do nas na weekendy. I w tym właśnie tkwi problem. Nie potrafię polubić tego dziecka. Próbuję być przyjazna, okazywać zainteresowanie, ale wymaga to ode mnie olbrzymiego wysiłku. Choć to w sumie miły i grzeczny malec, nie potrafię się do niego przekonać, wziąć go na ręce, przytulić lub chociaż się z nim pobawić. Dla mnie Jasiek jest kolejną przeszkodą na drodze do mojego szczęścia. Konkurentem nie do pokonania. Aśkę mam już z głowy, bo podobno wreszcie poznała jakiegoś faceta, jest zakochana, mają razem zamieszkać. Niestety, ten dzieciak wciąż jest blisko nas. Wkurza mnie, gdy mąż zabiera go na spacery, kiedy kupuje mu zabawki. Mam ochotę zatkać uszy, gdy tylko zaczyna rozmowę na jego temat. Uważam, że Jasiek kradnie nasz czas, który moglibyśmy spędzić we dwoje. Zresztą nie tylko czas, ale i pieniądze. Bo oczywiście Marek płaci na syna wysokie alimenty, 1200 złotych! Owszem, zarabia świetnie, lecz przecież gdybyśmy odkładali co miesiąc taką sumę, moglibyśmy wyjeżdżać co roku na wspaniałe wakacje! Próbowałam mu to kiedyś wytłumaczyć, powiedzieć, żeby dawał Aśce trochę mniej. Strasznie na mnie naskoczył – Przecież to mój syn! Zasługuje na godne życie! Myślałem, że to rozumiesz – powiedział. A potem jeszcze zapytał, jak ja bym się czuła, gdyby facet zostawił mnie z dzieckiem bez środków do życia. Zamilkłam, bo wiedziałam, że i tak go nie przekonam. Mam już dość tego „Chyba rozumiesz”, udawania, że wszystko jest w porządku. Zwłaszcza teraz. Jestem w szóstym miesiącu ciąży. Będziemy mieli synka. I doszło mi kolejne zmartwienie. Boję się, że Marek nigdy nie pokocha go tak jak Jaśka. Boję się, że dla naszego maleństwa zabraknie już miejsca w jego sercu. I wcale nie uspokaja mnie fakt, że co dzień, kiedy tylko mąż wróci z pracy, przytula mnie, przykłada ręce do mojego brzucha i cieszy się, kiedy nasz maluch kopie. Nie potrafię przestać się bać… A co będzie, jak nasze dziecko okaże się brzydsze, mniej inteligentne? I jak Marek zacznie porównywać synów? Nie chcę później słyszeć, że na przykład Jasiek umiał już w tym wieku chodzić, a nasz Karol, bo tak zamierzamy dać mu na imię, jeszcze tego nie potrafi. Czasem, gdy w nocy długo nie mogę zasnąć, zatapiam się w marzeniach. Wyobrażam sobie, że Aśka wyjeżdża z tym swoim facetem i Jaśkiem gdzieś za granicę, najlepiej do Australii. Może wtedy uczucia mojego męża do syna trochę by osłabły? No tak, ale jest przecież internet… Gadaliby pewnie godzinami. No i jak znam życie, na pewno jeździłby przynajmniej ze dwa razy do roku do tej Australii albo zapraszał syna do nas na wakacje… Ech, i tak źle, i tak niedobrze! Czuję się jak w pułapce Nie potrafię poradzić sobie ze swoimi emocjami. Jestem coraz bardziej drażliwa i wybuchowa. Kiedy ostatnio Jasiek był u nas, zamknęłam się w sypialni. Powiedziałam, że źle się czuję, boli mnie głowa. A tak naprawdę nie chciałam patrzeć na to dziecko. Kilka dni temu szukałam pocieszenia i rady u przyjaciółki. Była zdziwiona. Mówiła, że chyba za dużo o tym wszystkim myślę, że sama wynajduję sobie problemy. I że powinnam się cieszyć, że mam za męża takiego porządnego i prawego faceta… Ale jak mi już tak naprawdę źle, to powinnam szczerze z Markiem porozmawiać, powiedzieć mu o swoich obawach, wyznać, co czuję. I zaproponować, żeby spotykał się z synem gdzieś na mieście. Gdy skończyła wygłaszać swoje rady, popukałam się w głowę. Czy ona jest nienormalna?! Już widzę reakcję męża, gdy mu powiem, że nie lubię jego synka i nie chcę, żeby do nas przychodził, że wolałabym, aby o nim zapomniał. Wpadłby we wściekłość. Wrzeszczałby, że jestem egoistką, że nie spodziewał się tego po mnie i takie tam… Może nawet by wyszedł i trzasnął drzwiami. Albo odszedł na zawsze, a tego bym nie przeżyła. Kocham go i nie wyobrażam sobie bez niego życia… Chyba do psychologa jakiegoś pójdę? Może on mi powie, jak mam polubić tego Jaśka. Olga, 28 lat Czytaj także: „Byłam w ciąży, kiedy moja mama zmarła. Bałam się, że przez nerwy dziecku stanie się krzywda” „Mam 40 lat i jestem w ciąży. Teściowa traktuje mnie jak śmiertelnie chorą. Wciska jedzenie i wybrała imię dla dziecka" „Mąż kazał dziecku całować... zmarłego dziadka. Teraz syn ma traumę i koszmary senne”
Witaj Gwiazdko, doskonale rozumiem Twój stan ducha. Mój mąż też miał nieodciętą pępowinę. Na początku wydawało mi się ze problem są teściowie którzy uzależnili go od siebie pieniędzmi, autem na każde zawołanie, wygodnym życiem. Ale po latach z nim zdałam sobie sprawę, ze to w nim jest problem, bo gdyby miał zdrowy stosunek do pewnych praw wytłumaczyłby swoim rodzicom, ze on chce założyć swoja rodzinę, ze będzie im pomagał kiedy będzie to potrzebne, odwiedzał, ale musi żyć własnym życiem. Nie mieliśmy dzieci z jednej strony dobrze, ale z drugiej żałuję może dziecko otworzyłoby mu oczy i zrozumiałby o co w życiu chodzi. Ale nie udało się, czasami miałam wrażenie ze on nie chce mieć dziecka bo to wiązałaby sie z wzięciem odpowiedzialności za swoja rodzine, moze czułby ze musi trochę odpuścić. Ja z kolei bałam się ze zostanę sama z dzieckiem, ze on dalej nie będzie mnie zauważał, ze będą wychowywać dziecko na swój strój, obsypywać kasa, a moi rodzice zostaną potraktowani jak intruzy. Zresztą dziecko potrzebuje spokoju, a nie walczących mąż tez wolał spędzać czas ze swoimi rodzicami, rodzeństwem a nie ze mną, ja byłam dodatkiem, bo mężczyzna musi mieć żonę, a w małym środowisku..przecież coby ludzie powiedzieli, ze trzydziestokilkuletni facet bez żony i mieszka z rodzicami. Przez 4 lata byliśmy na wyjazdach we dwójkę 2 razy. Zawsze jeździliśmy z teściami lub z jego siostrami, czułam się na tych wyjazdach jak piąte koło u wozu. Cały czas byłam sama, na ostatnim wyjeździe w górach jak wracaliśmy ze stoku, to mój mąż miał problem zeby wysiedzieć ze mną w pokoju, odrazu biegł do pokoju rodziców. Na stoku ciągle patrzył jak idzie jego siostrze, pobiegł wykupić lekcje z trenerem dla siostrzenicy, uczuł swojego ojca jeździć na nartach, a ja sama. Kiedyś zwróciłam mu uwagę , co tylko pogarszało sytuacje bo odkażał mnie wtedy ze wszystkiego mu zazdroszczę, ze wymyślam, ze jestem przewrażliwiona, albo że zabraniam mu kontaktów z rodziną. Mieszkał z rodzicami, schodził do nich kilka razy dziennie, w każdej chwili jest do ich dyspozycji, ja nie migałam się bardzo od odwiedzin u nich, wszystko w granicach zdrowego rozsądku, każde imieniny urodziny, święta obiadki niedzielne, kawki, herbatki. Rodzeństwo przyjeżdżało co tydzień lub dwa, a jemu wciąż mało. Ja się ciągle czepiam, a jak ja chciałam pojechać do swoich rodziców to była za każdym razem mniejsza lub większa wojna, zawsze! twierdził, ze nie zarobie na paliwo, ze moi rodzice to nie przyjadą bo są wyliczeni, ze powinnam co trzy miesiące umawiać się z rodzeństwem i pojechać jak będą wszyscy. Było wiele takich sytuacji, w których mnie niszczył obrażał, nie czuł, ze mnie krzywdzi swoimi słowami, ze próbował zrozumieć, jak on czułby sie gdybyśmy mieszkali u moich rodziców, jak często on chciałby jeździć. Wydawało mi się ze gdybyśmy się wyprowadzili, może to by jakoś minęło, ale z postów w tym wątku, wynika ze mieszkanie oddzielnie nic nie zmieniło. Moze wtedy byłby jeszcze bardziej stęskniony za rodzina i jeszcze bardziej za nimi tęsknił. Wstydzę się tego, mam takie dziwne uczucie, taki ból, ze nie zasługiwałam na miłość mojego męża, mimo tego że dużo dla niego robiłam, zmieniał kilkukrotnie prace, zeby być bliżej, nigdy nie kazałam mu wybierać miedzy rodzina a mną bo uważałam ze to tez byłaby chora sytuacja. chciałam zeby było normalnie, zeby on mnie nie niszczył tylko dlatego ze kolejny weekend z rzędu nie mam ochoty spędzić z teściami czy jego rodzeństwem. Chciałam zeby mnie kochał i czasami odpuścił, przeprosił, powiedział rozumiem. Tłumaczyłam, ze jeśli mamy żyć tak rodzinnie to ja też mam rodzinę. Ale on zawsze znalazł jakąś głupią wymówkę, ze on źle się czuje w towarzystwie mojej siostry, bo ona go obgaduje, nic nie pomogły zapewnienia,ze tak nie jest. Ciągle wszyscy go obgadywali, do znajomych tez przestaliśmy jeździć, bo im tez nie można było ufać. TYLKo mam i tata są ok. Kiedyś powiedział, ze mnie zniszczy jeśli się dowie, ze coś powiedziałam na jego rodzinę. A ja bałam się z kimkolwiek rozmawiać, zeby tylko ktoś nie powiedział komuś ... a on odrazu oskarżyłby mnie. Nawet jeśli powiedziałabym komuś , ze chcę nap. się wyprowadzić bo najlepiej być na swoim. TO CO W TYM TAKIEGO OBRAŹLIWEGO I ZŁEGO???????????Wykrzykiwał, ze ja to zasypałabym go moja rodzina, ze on ma dosyć tych imprez, ze w mojej rodzinie jest tyle dzieci, za chwile będą komunie, i inne imprezy. Wszystko kasa, jak zaprosiłam rodziców na obiad krzyczał, ze on nie będzie utrzymywał mojej rodziny. A jednocześnie ja musiałam z nim chodzić do jego rodziców, bo przecież oni tacy dobrzy, dali mieszkanie, prace, nic nie płacimy... głupie to wszystko wiem, ale jak ma się taka głupotę na codzień człowiek nie wie kim jest, stoi w miejscu nie myśli o przyszłości tylko zastanawia się jak przeżyć kolejny dzień. Nie wiem może ktoś odnalazłby się w tej sytuacji. dla mnie jest to takie żenujące, bo takie trudne do opowiedzenia, do wyrażenia, nienormalne. Dlatego doskonale rozumiem autorkę wątku i współczuję. Ja odeszłam od męża, zostawiłam mu wszystko co mieliśmy meble, sprzęt, samochód, który ja kupiłam przed ślubem ale on napisał umowę na siebie i zapisał na siebie, pieniądze jeszcze z prezentów, wszystko, pożyczam samochód od rodziców zeby dojechać do pracy. Mieszkam u rodziców wspierają mnie, mówią ze mam racje ze nie ma za czym płakać, ale płacze. Czasami tęsknię za tym drobnymi rzeczami, za tym ze kogoś mam, ze nie muszę się rozwodzić, szukać nowego miejsca, pracy.
fot. Adobe Stock Myślę, że z moją historią spokojnie mogę konkurować w kategorii najkrótszych małżeństw na świecie. Szczerze mówiąc, jestem wdzięczna losowi, że tak się stało. Gdy pomyślę, że mogłabym mieszkać pod jednym dachem z moim byłym mężem i nie wiedzieć, co robi... Do dziś mam mroczki przed oczami i robi mi się niedobrze. Moje małżeństwo trwało 2 miesiące, ale z Markiem poznaliśmy się kilka lat wcześniej. Na początku byliśmy dobrymi znajomymi, jednak im więcej czasu ze sobą spędzaliśmy, tym bardziej między nami iskrzyło. Trzy lata temu, niespodziewanie klęknął przede mną i zapytał, czy zostanę jego żoną. Byłam w szoku, bo parą byliśmy wtedy dopiero kilka miesięcy. Oboje jednak byliśmy dorośli, w miarę rozsądni i przede wszystkim kochaliśmy się ponad wszystko. Oczywiście, że powiedziałam „tak”. Już wcześniej czułam, że coś nie grało Na kilka miesięcy przed ślubem poczułam, że Marek zaczął dziwnie się zachowywać. Nie przykładałam do tego większej wagi, bo podobno często tak bywa — zrzuciłam to na karb stresu przed weselem i starałam się żyć, jakby nic się nie stało. Mój narzeczony często przebywał wtedy u swojej starszej siostry, Aliny. Alkę, córkę ojca Marka z poprzedniego małżeństwa, bardzo lubiłam. Dziewczyna nie miała jednak szczęścia w życiu. Zostawił ją mąż, straciła pracę i długo nie mogła znaleźć nowej. Było to dla mnie naturalne, że Marek, jej brat i mój wtedy przyszły mąż wspiera ją jak tylko może. Ba! Byłam nawet dumna, że wyjdę za takiego odpowiedzialnego, opiekuńczego i kochającego człowieka. Gdybym wtedy wiedziała, oszczędziłabym sobie wiele wylanych łez i nieprzespanych nocy... Nasz ślub był ogromny. Ja wolałam mieć małą i skromną ceremonię, ale Marek, moi teściowie i moi rodzice szybko mnie zakrzyczeli. Wśród blisko setki gości zabrakło jednak bardzo ważnej osoby — Aliny. Mój mąż był mocno niepocieszony, ale nie potrafił mi wytłumaczyć, dlaczego jego siostra postanowiła nie przyjść na ślub swojego jedynego brata. Ja pomyślałam, że pewnie jest jej przykro patrzeć na cudze szczęście, gdy sama jeszcze nie pogodziła się z rozwodem. Nie zaprzątałam sobie tym głowy. Bo dlaczego miałabym to robić w najważniejszym dniu mojego życia? Już zaraz po ślubie i mój mąż zaczął zachowywać się bardzo podejrzanie. Ukrywał telefon, miał tajemnicze rozmowy, znikał z domu na długie godziny. Nie jestem typem, który panikuje z zazdrości, ale to zachowanie, tak niepodobne do otwartego i szczerego Marka zupełnie wytrąciło mnie z równowagi. Kilka razy próbowałam podsłuchać, z kim i o czym rozmawia, gdy chowa się w łazience lub na balkonie. Udało mi się jednak usłyszeć jedynie fragmenty rozmowy, z których może nie potrafiłam wyciągnąć kontekstu, ale główny sens pozostawał ten sam. Jakieś kochanie, jakiś skarb, jakiś misiaczek... Marek mnie zdradzał. Głupia nie jestem i od razu połączyłam fakty. Mój mąż miesiącami udawał, że jeździ do swojej siostry, by ją pocieszyć, a tak naprawdę spędzał czas z jakąś obcą babą, robiąc nie wiadomo co... Za rękę jednak do tej pory go nie złapałam, bo widocznie przez ten czas doszedł do perfekcji w kłamstwach i ukrywaniu faktycznego stanu rzeczy. Zaczęliśmy się kłócić, Marek coraz częściej znikał na całe weekendy. Pewnego dnia nie wytrzymałam — powiedziałam, że muszę od niego odpocząć i wyprowadzam się do rodziców. Po tygodniu nie mogłam już przestać myśleć o mężu. Myślałam, że taka przerwa dobrze nam zrobi. Oboje przemyślimy nasze zachowania i może uda się nam jeszcze uratować to małżeństwo. Może to ja przesadzam, może nie ma żadnego romansu? Nie mogłam dłużej wytrzymać, bo mimo wszystko nadal kochałam go całym sercem. Pojechałam do naszego mieszkania, by rzucić mu się w ramiona, powiedzieć mu, że go kocham i że wszystko będzie dobrze... Gdy tylko przekroczyłam próg mieszkania, usłyszałam śmiech kobiety. Czyli ja płaczę za nim dniami i nocami, tęsknię i układam plan, jak uratować nasze małżeństwo, a on sprowadza sobie dziwki do naszej sypialni?! Poszłam za źródłem głosu, ciągle modląc się, bym się myliła, by to nie było to, co myślę... A było jeszcze gorzej Nakryłam ich w łóżku. Naszym łóżku. Marek i Alina, jego siostra, w najlepsze zabawiali się ze sobą. Myślałam, że zwymiotuję. — Marek?! Alina?! Co wy robicie?! Jak mogliście?! — krzyknęłam. Oni spojrzeli na mnie przerażeni. — Anka... To nie tak... — powiedział mój mąż, odsuwając się od niej jak poparzony. — Wynoś się... wynoście się oboje! — wrzasnęłam, ciskając w nich pierwszym z brzegu przedmiotem, który znalazł się w zasięgu mojej ręki. Czyli mój mąż nie kłamał. Jeździł cały czas do swojej siostry, by ją „pocieszyć”. Jak faktycznie to pocieszanie wyglądało? Nie chcę nawet o tym myśleć. Wyrzuciłam go z mieszkania, zablokowałam jego numer i wszystkie konta w portalach społecznościowych. Kontaktuje się z nim jedynie mój prawnik. Ja zostałam w naszym mieszkaniu, ale nie potrafię nawet wejść do sypialni. Zbiera mi się na wymioty, gdy pomyślę, ile razy mój były niedługo mąż sypiał w niej z własną siostrą... Powinnam się wyprowadzić, ale z drugiej strony, to mój dom, w którym pełno jest też pozytywnych wspomnień... Więcej prawdziwych historii:„Wyjechałem na urlop z miłą i skromną dziewczyną. Godzinę później wracałem z narzekającym, rozwydrzonym babsztylem”„Miałam wszystko, ale zostawiłam kochającego męża dla kochanka, bo mnie nudził. Teraz zmieniłam zdanie i chcę wróci攄Mąż nagle zaczął dawać mi drogie prezenty i stał się wyjątkowo czuły. Dziad mnie zdradza - jestem tego pewna”„Podczas imprezy firmowej wdałam się we flirt z klientem. Zupełnie zapomniałam, że w domu czeka na mnie mąż”
fot. Adobe Stock, New Africa Nie chcę żyć na niczyjej łasce. Tylko jak iść do pracy, mając dziecko przy piersi? To niemożliwe! Kiedyś prababcia opowiadała mi, że gdy wychodziła za mąż, ojciec musiał przekazać jej solidny posag. Inaczej ślubu by nie było, bo teściowie nie daliby swojego błogosławieństwa. Dostała więc dwie pierzyny, garnki, krowę i kilka kur. No i dwa ary ziemi. Wtedy to był prawdziwy majątek. Śmiałam się z tego. Myślałam, że te czasy dawno już minęły. I że teraz rodzicom wystarczy, że młodzi się kochają. No i co? Bardzo się pomyliłam Zanim wyszłam za Maćka, mieszkałam na wsi pod Rzeszowem. Urodziłam się w dość biednej rodzinie. Jestem najstarsza, poza mną jest jeszcze czwórka rodzeństwa. Rodzice mają malutki domek i niewielkie gospodarstwo – kilka hektarów lichutkiej ziemi. Z tego, co hodują i uprawiają, nie są w stanie utrzymać rodziny. Nic więc dziwnego, że od kilku lat tata jeździ do Niemiec. Pracuje zwykle na czarno, na budowach. Czasem załapie się na kilka tygodni, czasem nawet na pół roku. Haruje od świtu do nocy, oszczędza. I przysyła pieniądze do domu. Dzięki temu mama ma na rachunki, ubrania… Jakoś wiąże koniec z końcem. Mój mąż to bardzo porządny chłopak. Pochodzi z Rzeszowa. Poznaliśmy się, gdy byłam w szkole średniej, i zakochaliśmy się w sobie od pierwszego wejrzenia. Wszyscy myśleli, że to szczenięca miłość, że nam przejdzie, jednak tak się nie stało. Im dłużej byliśmy ze sobą, tym silniejsze stawało się nasze uczucie Nie planowaliśmy jednak ślubu. Najpierw chcieliśmy skończyć szkoły, znaleźć pracę, odłożyć trochę pieniędzy na start i, co najważniejsze, wynajęcie choćby kawalerki. Wiedzieliśmy, że możemy liczyć tylko na siebie. Rodzina Maćka też nie jest bogata. Wychowywała go matka, mieszkał z nią i bratem w bloku. Miał co prawda swój pokój, ale malutki. Ledwie łóżko i biurko się w nim mieściło. Na początku wszystko szło zgodnie z planem. Maciek zaczął pracować w warsztacie samochodowym, ja miałam obiecane miejsce w naszym wiejskim sklepiku. Jednak wtedy stało się to, co się stało. Wyjechaliśmy na majówkę w góry i… nas poniosło. Zobacz także: "Zostawiłam partnera dla aroganckiego mężczyzny i żałuję?” Top 5 romansów na lato, które przeczytasz w jeden dzień Zaszłam w ciążę. Byłam przerażona Myślałam, że Maciek mnie zostawi, ucieknie. Ale nie. Powiedział, że już kocha nasze nienarodzone maleństwo. Szybko wzięliśmy ślub. A potem pojawiło się pytanie – co dalej? Nie było wyjścia, musiałam wprowadzić się do Maćka. Uznaliśmy, że tak będzie lepiej. Raz, że w moim rodzinnym domu panowała olbrzymia ciasnota, dwa – w mieście było bliżej do szpitala, trzy – mąż pracował w Rzeszowie i od moich rodziców musiałby dojeżdżać codziennie kilkadziesiąt kilometrów. A to przecież kosztuje… Zamieszkaliśmy więc w jego malutkim pokoiku. Gdy wstawiliśmy łóżeczko i dodatkowa szafkę, ledwie można było drzwi otworzyć. Jednak nam to nie przeszkadzało. Cieszyliśmy się, że jesteśmy razem, i z niecierpliwością czekaliśmy na narodziny dziecka. Wyglądało na to, że wszystko się ułoży. Brat męża, Marek, mnie lubił, teściowa była dla mnie miła. Czułam wobec niej wdzięczność za to, że przyjęła mnie pod swój dach, starałam się więc nie wchodzić jej w drogę. Szanowałam zwyczaje panujące w jej domu i pomagałam, jak umiałam Gdy szła do pracy, gotowałam dla wszystkich, prasowałam. Tylko sprzątać i dźwigać nie mogłam, bo lekarz uprzedził, że jak się będę przemęczać, to stracę dziecko. Wydawało mi się, że to, co robię, wystarcza i ona docenia moje starania. Nieraz mówiła, że świetnie gotuję i cieszy się, że syn ma gospodarną żonę. Maciek dokładał się do czynszu, rachunków, robił zakupy. Nie byliśmy więc darmozjadami. Myślałam, że mimo ciasnoty będziemy żyć spokojnie i w miarę zgodnie. Niestety… Sielanka skończyła się, gdy przyszedł na świat Rafałek. Przez pierwsze tygodnie teściowa cieszyła się z narodzin wnuka, a potem – jakby diabeł w nią wstąpił. Nagle zaczęliśmy jej przeszkadzać. Narzekała, że przez płacz dziecka nie może spać, a Marek się uczyć, że za długo zajmuję łazienkę i kuchnię. I tylko przy synku siedzę, zamiast w domu pomagać. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak się zachowuje. Przecież sama urodziła dwoje dzieci i wiedziała, jak wygląda życie z maluchem. Dziś wiem, że płacz, łazienka, kuchnia były tylko pretekstem. Bo tak naprawdę chodziło jej o pieniądze. Już nie jesteśmy w stanie dokładać się jak przedtem Kiedy urodził się synek, nasza sytuacja finansowa się pogorszyła. Nie byliśmy już w stanie dawać teściowej aż tak dużych sum na utrzymanie. Czasem nie dawaliśmy nic. Oczywiście Maciek brał nadgodziny, dodatkowe fuchy, ale to i tak było za mało. Synek często chorował. Biegałam z nim od lekarza do lekarza, nawet w Centrum Zdrowia Dziecka dwa razy byłam. A wiadomo, ile takie wyprawy kosztują. Do tego leki… Oszczędzaliśmy na wszystkim, ale jedna pensja ledwie wystarczała nam na życie. Myślałam, że teściowa to rozumie… Moja mama starała się pomagać, jak mogła. Przywoziła z gospodarstwa rodziców warzywa, kurczaki, jajka, a w sezonie owoce. Wszyscy je jedliśmy. Nie przedzieliłam lodówki na pół. Mimo wszystko teściowa była coraz bardziej niezadowolona, coraz częściej się czepiała. Znosiłam to cierpliwie, zaciskałam zęby. Miałam nadzieję, że sobie pogdera i jej przejdzie. Nic z tego… Powoli zaczynałam mieć tego dość. Coraz częściej dochodziło między nami do kłótni. Maciej starał się łagodzić konflikty, rozmawiał z matką. Prosił, by odnosiła się do mnie grzeczniej. I faktycznie, przez kilka dni było dobrze, ale potem wszystko wracało do normy. Atmosfera w domu robiła się coraz gęstsza. Przez skórę czułam, że któregoś dnia dojdzie do wybuchu No i doszło. Teściowa zaziębiła się i została w domu. Właśnie przecierałam warzywa na zupkę dla Rafałka, gdy weszła do kuchni. W ręku trzymała plik rachunków. – Nie będę tego wszystkiego płacić! Albo się dokładasz, albo fora ze dwora – krzyknęła i rzuciła papiery na stół. Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Do tej pory tylko mi dogryzała, nigdy jednak nie chciała wyrzucić mnie z domu. – Przecież mama wie, że nie mam z czego. Zarabia tylko Maciek. Jak Rafałek podrośnie, pójdzie do przedszkola, wtedy znajdę pracę i będzie nam łatwiej – wykrztusiłam zdezorientowana. Łypnęła na mnie złym okiem. – No właśnie, tylko Maciek – syknęła. – Wszystko on i ja. A gdzie jest twój posag? Przyszłaś do nas goła i wesoła, z jedna torbą pełną starych ciuchów. Głupich talerzy i garnków nawet nie przywiozłaś. Korzystasz z moich jak ze swoich. Długo to znosiłam, ale mam już dość. Tatuś za granicą pracuje, kokosy zarabia, więc chyba może dołożyć się do utrzymania córeczki? Nie będę dłużej tolerować w domu darmozjada – wrzasnęła. Zrobiło mi się potwornie przykro. Aż się popłakałam. Przecież teściowa wiedziała, że rodzice nie mają pieniędzy… Zamknęłam się z dzieckiem w naszym pokoiku i czekałam na powrót męża. Przez drzwi słyszałam, jak teściowa dogaduje, że nie będzie sobie i młodszemu synowi wszystkiego od ust odejmować tylko dlatego, że jej syn ożenił się z nędzarką, której rodzice nie chcą nic dać. Dość tego, dłużej nie dam sobą poniewierać Maciek wrócił tamtego dnia późno. Był bardzo zmęczony. Opowiedziałam mu o wszystkim. Miałam nadzieję, że stanie po mojej stronie i ustawi teściową do pionu. I rzeczywiście poszedł do kuchni z nią porozmawiać, ale nie spodobało mi się to, co potem od niego usłyszałam. Wrócił z rozmowy mocno zmieszany. Westchnął i powiedział, że jego mama ma prawo się denerwować, bo jest jej ciężko, zarabia niewiele. I zamiast się obrażać, powinnam to zrozumieć. Na koniec dodał, że moi rodzice faktycznie powinni dać mi jakieś pieniądze, sprzedać kawałek pola albo coś. I on chce, żebym z nimi o tym poważnie pogadała. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Mój mąż przyznał teściowej rację! Dał mi do zrozumienia, że dla niego też jestem nic niewartą biedaczką. Ależ się wściekłam… Wykrzyczałam, że nie pozwolę się obrażać, nie potrzebuję ich łaski i sama sobie poradzę. A potem spakowałam rzeczy dziecka i pojechałam do rodziców. Od tamtej pory mieszkam na wsi. Siostry gnieżdżą się we trzy w jednym pokoju, żebym ja miała się gdzie podziać z Rafałkiem. Maciek przyjeżdża, codziennie wydzwania. Przeprasza, kaja się. Mówi, że wtedy był zmęczony i nie wszystko do niego docierało. Błaga, żebym wróciła. Rozmawiał z matką. Podobno ona nie będzie mi już robić wyrzutów, wspominać o posagu. Nie wierzę jej. Dla niej zawsze będę nikim. Dlatego, choć bardzo tęsknię za mężem, na razie zostanę w rodzinnym domu. Jak Maciek chce, może się do nas wprowadzić. JEGO teściowa przyjmie go z otwartymi ramionami. Czytaj także: „Nasz syn ma firmę budowlaną. Wstyd nam we wsi, bo wyzyskuje ludzi, zatrudnia na czarno bez umowy i ubezpieczenia”„Czułem się jak król życia. Piłem, ćpałem, zmarnowałem karierę i zniszczyłem małżeństwo. Zawiodłem też córki”„Przyjaciółka dała się omamić narcyzowi i teraz płacze mi w ramię. Uwiódł ją, a potem szybko zajął się kolejną pięknością"
Jest mi bardzo przykro, ostatnie wieczory spędzam sama, płacząc do poduszki. Moja rodzina mieszka prawie 200 km ode mnie ciężko jest liczyć na wsparcie od nich; choć mama, która od zawsze była moją przyjaciółką stara się mnie wspierać, ale teraz najważniejsze jest wsparcie ukochanej osoby, a ja tego nie mam. Nie wiem co mam robić czy iść do psychologa czy wyjechać na jakiś czas. Bo z mężem już rozmawiałam na ten temat i nic ciągle tak jak było tak jest. Jakby tego było mało całymi dniami siedzę w domu z dzieckiem nie mogę wyjść nigdzie bo muszę gotować sprzątać a później znowu sprzątać i tak w kółko. Dawno nie byłam u kosmetyczki czy u fryzjera ciągle dom i dziecko a on po pracy lata do koleszków to tu to tam. A i pracuje od 7 do 15 i nie ma ciężkiej pracy bo jeździ na wózku widłowym i ciągle jest zmęczony i niedospany. Mam tego i jego dość.
mąż ciągle jeździ do rodziców